24 czerwca 2016

Udostępnij znajomym:

W 1983 roku ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Ronald Reagan, w specjalnym orędziu telewizyjnym zapowiedział rozpoczęcie prac nad programem Strategic Defense Initiative, którego celem miało być wyeliminowanie radzieckiego zagrożenia nuklearnego. Chodziło o opracowanie metody niszczenia w przestrzeni kosmicznej i stratosferze międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Ponieważ przenosiło to wojnę w bliski nam kosmos, program określono mianem wojen gwiezdnych. Skojarzenia z filmem Star Wars pojawiły się niemal natychmiast, zwłaszcza że mówiąc o Związku Radzieckim prezydent USA posłużył się określeniem Imperium Zła.

Reagan miał nadzieję, że amerykańska inicjatywa wywoła wyścig zbrojeń na taką skalę, której ZSRR nie podoła finansowo. Biorąc pod uwagę, że Związek Radziecki był wyczerpany wieloletnią wojną w Afganistanie, plan Reagana miał wszelkie szanse na powodzenie. Wprawdzie ów system obrony nie powstał, ale ZSRR w 1991 roku zniknął z mapy świata. Nie zaginęła jednak idea gwiezdnych wojen. Jest cały czas aktualna i od lat prowadzone są dalsze prace nad jej realizacją, choć już nie tylko przez Stany Zjednoczone.

Prawdopodobieństwo ataku naziemnych celów przez uzbrojone satelity orbitujące nad Ziemią jest znacznie większe, niż wielu z nas podejrzewa. W wydanej w ubiegłym roku książce pt. Ghost Fleet autorstwa P.W. Singera kolejna wojna światowa ma swój początek właśnie w przestrzeni kosmicznej. Na pokładzie cywilnej stacji orbitalnej o nazwie Tiangong chińscy astronauci z niewinnych elementów przysłanych z Ziemi budują elektromagnetyczny laser typu COIL. Kierują go na pierwszy cel, jakim jest amerykański satelita telekomunikacyjny należący do U.S. Air Force, koordynujący pracę poszczególnych jednostek w rejonie Pacyfiku. Pierwsza wiązka energii uderza w obudowę satelity, roztapia ją i niszczy znajdujące się wewnątrz układy scalone i wiązki kabli, pozostawiając w przestrzeni martwy, poskręcany kawał metalu. Następnie posługując się długą listą w podobny sposób wyłączają kolejne, strategiczne urządzenia orbitalne należące do USA. Atak ten do złudzenia przypomina Pearl Harbor, zaskakujący i nieprzewidywalny. Z tą różnicą, że ma miejsce w kosmosie.

Po przeczytaniu książki można machnąć ręką dochodząc do wniosku, że to przecież tylko wyobraźnia autora. Problem w tym, że Peter Warren Singer interesuje się nie tylko naukami politycznymi i stosunkami międzynarodowymi. Jest też wybitnym specjalistą w zakresie działań wojennych w XXI wieku, strategiem fundacji New America oraz wydawcą czasopisma Popular Science. W powieści wykorzystał wszelką dostępną wiedzę na temat istniejących już i planowanych rozwiązań militarnych w przestrzeni kosmicznej. Wiele obeznanych z tematem osób po przeczytaniu książki potwierdziło, że prawie wszystko w niej opisane jest możliwe. Nawet jeśli nie teraz, to wkrótce.

"Pustka kosmosu może być ostatnim miejscem, w którym spodziewalibyśmy się działań militarnych dotyczących spornego terytorium" - pisze dziennikarz naukowy, Lee Billings - "Jednak kosmos nie jest wcale już taki pusty".

W pracy Billingsa czytamy dalej, że sugerowanie jakoby przyszłe wojny miały toczyć się poza Ziemią nie należy już wyłącznie do pisarzy gatunku science-fiction. Przewaga nad przeciwnikiem nie zależy już od topografii terenu i zdobycia strategicznych wzniesień, ale od broni odpowiednio rozmieszczonej na orbicie wokół Ziemi i wymierzonej w znajdujące się poniżej kontynenty.

W tej chwili wokół naszej planety krąży ponad 1,300 satelitów, które służą komunikacji, prognozowaniu pogody, obserwacji. Z części korzysta wojsko, choć pełne ich zastosowanie we współczesnych działaniach wojennych wciąż pozostaje częściowo tajemnicą. Wiadomo jednak, że od lat kosmiczny wyścig zbrojeń trwa, a dominacja w kosmosie oznacza również przewagę na Ziemi.

Na razie liderem wciąż pozostają Stany Zjednoczone, choć Rosja i Chiny od pewnego czasu starają się nadrobić zaległości wydając olbrzymie sumy na własne, ambitne programy kosmiczne i infrastrukturę. W 2007 r. Chiny dokonały pierwszej próby strącenia satelity. Na cel wybrano własne urządzenie orbitujące nad naszymi głowami. Eksperyment powiódł się. Świat dowiedział się wtedy, iż Kraj Środka posiada odpowiednie technologie i umiejętności. Wkrótce podobnych prób dokonała Rosja. To było prawie dekadę temu. Dziś zbrojenia kosmiczne są znacznie bardziej zaawansowane.

Wiemy już, że ewentualny konflikt może przenieść się poza atmosferę naszej planety. Powinniśmy również zdawać sobie sprawę, że tam może mieć swój początek. Przez ostatnie 10 lat USA i Chiny pracowały nad udoskonaleniem kosmicznych systemów obronnych i ofensywnych. W 2015 roku w specjalnym raporcie dla Kongresu USA, przygotowanym przez komisję zajmującą się stosunkami amerykańsko-chińskimi zasugerowano, by baczną uwagę zwrócić na kosmiczny program tego kraju o nazwie Counterspace. Raport wyjaśnia, iż do tzw. arsenału astralnego Chin należą już prawdopodobnie pociski wystrzeliwane z przestrzeni kosmicznej w kierunku Ziemi, broń energetyczna, a także orbitalne systemy antysatelitarne.

Te ostatnie to urządzenia poruszające się po orbitach innych satelit, zbliżające się do nich w celu dokonania inspekcji, oceny lub nawet bezpośredniego ataku, jak kilka opisanych w książce Ghost Fleet. "Gdy dojdzie do zbliżenia takiej maszyny do orbitującego satelity" - czytamy w raporcie dla Kongresu - "może być użyta broń mająca za zadanie zakłócenie transmisji, uszkodzenie lub całkowite zniszczenie celu".

Współczesna komunikacja zależna jest od urządzeń satelitarnych. Również wojskowa. Uniemożliwienie porozumiewania się sztabu z podległymi jednostkami, operatorów z bezzałogowymi maszynami, czy podglądania powierzchni Ziemi to w praktyce pokonanie wroga. Dlatego satelity pełnia tak ważną rolę. Istnieje jednak wiele sposobów ich unieszkodliwienia. Nie trzeba wysyłać morderczych robotów z materiałami wybuchowymi. Można się do nich zbliżyć w wahadłowcu kosmicznym i zwykłą farbą zakryć urządzenia optyczne, złamać lub urwać anteny lub wytrącić całe urządzenie z orbity. Z łatwością zniszczyć można na wiele sposobów delikatne czujniki, lub za pomocą fal radiowych zakłócić transmisję danych.

W odpowiedzi na te realne zagrożenia obecna administracja rządowa przeznaczyła co najmniej 5 miliardów dolarów na wzmocnienie własności defensywnych i ofensywnych urządzeń należących do gwiezdnego programu militarnego. Ponawiane są również próby złagodzenia napięcia na drodze dyplomacji, na razie jednak w większości bezowocne. W lipcu ubiegłego roku na forum ONZ planowano dyskusję nad stworzonym przez Unię Europejską porozumieniem dotyczącym dopuszczalnych i niedopuszczalnych zachowań podczas eksploracji kosmosu. Do rozmów nie doszło w wyniku sprzeciwu Rosji, Chin i kilku innych krajów, w tym Brazylii, Indii, Południowej Afryki i Iranu.

"Chodzi o to, że Stany Zjednoczone nie chcą konfliktu w przestrzeni kosmicznej" - mówi Frank Rose, asystent sekretarza stanu do spraw kontroli zbrojeń - "USA gotowe są rozmawiać z Rosją i Chinami w celu zapewnienia bezpieczeństwa w kosmosie. Ale jedno musimy stanowczo powiedzieć: będziemy bronić naszej własności w razie ataku".

Najtrudniejsza jest ocena, które ze znajdujących się nad naszymi głowami urządzeń jest w rzeczywistości ukrytą bronią. David Axe, dziennikarz zajmujący się współczesnymi zagadnieniami militarnymi uważa, że nikt nie jest w stanie tego określić: "Wciskając przysłowiowy jeden guzik, satelita naprawczy zamienić się może w mechanicznego mordercę wyposażonego w lasery, ładunki wybuchowe, czy mechaniczne chwytniki. Zanim to jednak nastąpi, urządzenie będzie wyglądało niewinnie". Pojawia się tu pytanie, a nawet kilka: ile w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat umieszczono na orbicie takich satelit? jakie jest ich zadanie? i czy należy traktować je jak uśpione zagrożenie?

Są też inne scenariusze. Jeden z nich przewiduje wykorzystanie czegoś, co nazwano "prętem od Boga". To cylinder długości 20 stóp i szerokości niecałych dwóch, wykonany ze stali z dużą domieszką wolframu, zrzucany prosto na Ziemię. Nie jest wyposażony w żadne materiały wybuchowe, ale stanowi śmiertelną broń masowego rażenia. Spadając z orbity osiąga prędkość mach 10, czyli prawie 8 tysięcy mil na godzinę. Samo jego uderzenie w powierzchnię planety porównywalne jest do niewielkiej eksplozji nuklearnej, do tego wywołuje fale rozchodzące się na zewnątrz podobne do silnego trzęsienia ziemi. Gdy w 2003 roku specjaliści z U.S. Air Force opisywali projektowaną broń sugerowali również użycie jej do niszczeni celów ukrytych głęboko pod powierzchnią - schronów, bunkrów, sztabów dowodzenia przeciwnika. Na orbicie miały utrzymywać te wielkie pręty specjalne satelity, które na polecenie z Ziemi zajmować miały pozycję nad celem i spuszczać ładunek. Od tego czasu minęło już kilkanaście lat, nic nie wiadomo o ukończeniu projektu, nie słyszeliśmy jednak również, by go zaniechano. Najprawdopodobniej broń taka jeszcze nie istnieje, nie wiadomo jednak, na jakim etapie znajdują się prace.

Informacje takie zawsze wywołują falę teorii spiskowych. Nie chodzi o wizje mrocznych maszyn spoglądających z góry i czekających na sygnał. Wystarczy rzeczywiste, groźne w skutkach wydarzenie. Gdy w ubiegłym roku doszło do potężnej eksplozji w kompleksie przemysłowym w Tianjin w Chinach, nie zabrakło takich, którzy powiązali je z prototypem opisanej przed chwilą broni. Według wyznawców teorii spiskowych był to pokaz siły USA wobec coraz groźniejszego i potężnego przeciwnika.

A tak poważnie, to kosmiczne systemy obronne i ofensywne są coraz bardziej zaawansowane i jest ich coraz więcej. Na przykład w 2014 roku Stany Zjednoczone wysłały na wysoką orbitę trzy satelity wojskowe, których zadaniem jest obserwacja i ochrona urządzeń znajdujących się na niższych orbitach. Wielu specjalistów przekonuje, że militaryzacji kosmosu już nic nie zatrzyma. Nieuchronność tego procesu nie powinna nas, ludzkości, zwalniać jednak z obowiązku zastanowienia się, czy jest nam to potrzebne, jaką ma dla nas wartość i jakie stanowi zagrożenie. Podstawowe pytanie brzmi więc, czy obserwowany wyścig zbrojeń wysoko nad nami zwiększy bezpieczeństwo w przyszłości, czy też będzie początkiem naszego końca?

Obowiązujące umowy międzynarodowe i traktaty zbrojeniowe nie rozwiązują problemu. Owszem, zakazują użycia ładunków nuklearnych i innych rodzajów broni masowego rażenia w przestrzeni kosmicznej, ale w żaden sposób nie ograniczają wyścigu. Nawet wspomniany wcześniej program budowy wielkiego cylindra umyka wszelkim traktatom, bo przecież nie wykorzystuje nawet jednej uncji materiałów wybuchowych i rozszczepialnych. Podobnie z laserami, czy ładunkami energetycznymi i falami magnetycznymi. Dyskusja trwa w najlepsze, a technologia pozwalająca na prowadzenie działań militarnych w bliskiej nam przestrzeni lub z jej wykorzystaniem już istnieje.

Na podst. scientificamerican.com, theatlantic.com, popsci.com, state.gov, focus.pl, wikipedia,

opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

Crystal Care of Illinois

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor